Dzieci mają wychodne

O tym dlaczego warto wychodzić na dwór opowiada Monika Rościszewska-Woźniak, prezeska Fundacji Rozwoju Dzieci im. Komeńskiego, organizatora programu „Dzieci mają wychodne”, który jest odpowiedzią na złą kondycję dzieci – psychiczną i fizyczną, zanikanie relacji rówieśniczych i brak warunków do prawidłowego rozwoju. Głownym celem programu jest włączenie do praktyki placówek (przedszkoli i szkół) 3-godzinnych pobytów nauczycieli i dzieci w naturze, przynajmniej raz w tygodniu, niezależnie od pogody.

Szymon Bujalski: Organizujecie akcję „Dzieci mają wychodne”. Po co im ono?

Monika Rościszewska-Woźniak: Ono jest potrzebne nie tylko dzieciakom, ale i dorosłym. A jest potrzebne, bo choć tytuł można uznać za dość niepoważny, to jednak chodzi o trzy bardzo poważne rzeczy.

Jakie?

Po pierwsze - by dzieciom wróciły zdrowie, tężyzna, gotowość do wysiłku fizycznego i zdolność pokonywania różnych trudności fizycznych. Po roku spędzonym głównie na siedzeniu cały układ kostny czy stawowy po prostu leży. Dzieci jak wiadomo rosną dużo szybciej niż dorośli i bardzo potrzebują ruchu. Podobnie jak świeżego powietrza, którego miały mało. Trzeba wykorzystać więc to, że teraz mamy miesiące, gdy jakość powietrza jest bardzo dobra. To daje wielką możliwość do regeneracji.
Kolejnym plusem przebywania na zewnątrz jest też naturalne światło, które powoduje, że cofają się zmiany w gałce ocznej, która też rośnie razem z dzieckiem. Jeżeli dziecko siedzi w ciemności, mając skupiony wzrok wyłącznie na tym, co czytają lub w co się wpatrują, to w przyszłości grozi nam dramatyczna epidemia krótkowzroczności. A nie brakuje badań, które pokazują, że wystarczy co najmniej siedem godzin w tygodniu na powietrzu, gdy można patrzeć gdzieś daleko, by gałka oczna wracała do normy. Oczywiście nie cofnie się wszystkich wad, ale to na pewno pomaga.

Drugi powód?

Zdrowie psychiczne. Dzieci straciły kontakt z rówieśnikami, a przez to – swoje życie społeczne. Ono przeniosło się wirtualnej części, która powinna być jednak uzupełnieniem naszego prawdziwego życia, prawdziwej komunikacji, prawdziwego ścierania się z rówieśnikami i rozwiązywania problemów. Jeżeli mamy nadzieję, że nasze dzieci będą miały kontakty raczej z ludźmi, a nie z robotami, to aby zaistnieć w szkole wyższej czy pracy, muszą porozumiewać się z innymi.
Inną sprawą jest to, że ze względu na wymagania związane z koniecznością uzupełniania zaległości szkoła w następnym roku szkolnym będzie fundowała dzieciom duże napięcia. Choćby nie wiem jak bardzo starali się nauczyciele czy dyrektorzy, będzie to miejsce, w którym dzieci nie będą mogły spokojnie rozmawiać, być sobą czy kształtować swoje relacje z rówieśnikami i dorosłymi w taki sposób, w jaki potrzebują. Oczywiście nie chodzi o to, aby wszystko było dozwolone i nie było żadnej kontroli, ale gdy dzieci wychodzą na wyprawę, to jednak mogą sobie odbiec od innych, zostać z tyłu i pogawędzić, zatrzymać się, by coś rozważyć, a czasami – nawet pokłócić się. To wszystko dzieje się w ramach swobodnego przepływu. Tymczasem obecnie dzieciaki mają napięcie, ale brakuje im właśnie tego przepływu. Mózg jest więc spięty, a poziom stresu wysoki, przez co bardzo trudno spiąć się, skoncentrować, skupić. Jeśli wyjdzie się w naturę, popatrzy w zieloną przestrzeń czy pobiega na łące, to poziom kortyzolu zmniejsza się do optymalnego. Zresztą sami widzimy po sobie, że gdy jest piękna pogoda, to wystarczy zatrzymać się, popatrzeć, wziąć głęboki oddech i już po kilkunastu sekundach chce się nam żyć.

A jaki jest powód trzeci?

Trzeci nasz cel to cel długofalowy, czyli zmiana nastawienia następnego pokolenia do natury i środowiska, w jakim żyje. Badania na całym świecie pokazują, że deficyt natury jest coraz bardziej odczuwalny. Nie tylko wyrabia się on obecnie wśród młodych ludzi, ale jest zauważalny i u dorosłych, którzy we wcześniejszych latach także spędzali za mało czasu w naturze. Gdy podczas warsztatów pytamy nauczycieli o najprzyjemniejsze wspomnienia z dzieciństwa, na ogół mówią o chodzeniu po drzewach, buszowaniu w strumykach itp. To zabawy, których obecne dzieci często są pozbawione. I to nie dlatego, że rodzice ich nie kochają i nie chcą z nimi dobrze spędzać czasu, ale dlatego, że coraz mniej jest do tego okazji. Co więcej, wcale nie dotyczy to jedynie dzieci z miast. Z dość dużym przerażeniem odkryliśmy, że podobnie jest na wsi. Podczas jednego z warsztatów poznaliśmy na przykład dzieci, które mieszkają 100 m od lasu, a nigdy w nim nie były. Nigdy. Dopiero z nami pierwszy raz w życiu widziały żabę. Jeśli wychowamy nowe pokolenie, które będzie czuło się częścią natury, środowiska, przyrody, a nie będzie chciało nad nią panować jak to poprzednie pokolenie, to mamy szansę na powstrzymanie degradacji środowiska. Nie chodzi przy tym o to, żeby dzieci uczyły się, jak sprzątać las raz w roku. Chodzi o to, żeby wiedziały, że drzewa nie tylko dają tlen, ale i są schronieniem dla ptaków, które zjadają komary, a niekoszona łąka jest schronieniem dla innych zwierząt. I że to wszystko też jest częścią przyrody, do której i one należą i od której zależą.
Widzimy, że to działa. Dzieci nie tylko uczą się wrażliwości czy lepiej rozumieją różne zależności. Rodzice mówią nam, że zauważają też inne zmiany – ich dzieci lepiej śpią, są pogodniejsze, a dzięki temu, że chcą zaprowadzić ich tam, gdzie było „wychodne”, to cała rodzina po raz pierwszy w życiu wyszła na niedzielny spacer.

A jak do „wychodnego” podchodzą nauczyciele, edukatorzy?

Zaangażowanie nauczycieli, którzy weszli do programu, jest niezwykłe. A raczej nauczycielek, bo w gronie tym mamy same kobiety. Raporty, które przesyłają, czyta się z zapartym tchem. Choć wymagane są od nich jedynie dwa zdania, stosunkowo często przysyłają nam zapisaną całą stronę, na której pięknie opisują wycieczki. Widać, że są tym zafascynowane.
To zresztą wątek, który warto podnieść - nie tylko dzieci są trochę poranione przez epidemię, nauczyciele także. Wielu z nich po roku pandemii ma często dosyć, ma ochotę odpuścić. I dlatego „wychodne” potrzebne jest także im. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, ale i wszyscy lubimy spędzić dobry czas, a takie wyjście w naturę to właśnie dobre spędzanie czasu. Zwłaszcza, jeśli nauczyciele nauczą się obserwować zmiany w dzieciach i zauważą, czego dzieci uczą się, gdy np. patrzą na mrowisko. Mnie też niesamowicie odmładza, gdy razem z dziećmi wyruszam na taką wyprawę. I tego bym życzyła wszystkim nauczycielom. Nawet jeśli jest tylko raz w tygodniu na „wychodnym”.

więcej o programie „Dzieci mają wychodne” na stronie internetowej:
www.frd.org.pl/dzieci-maja-wychodne